Professional Documents
Culture Documents
ALEJA POTPIENIA
(DAMNATION ALLEY)
II
Kiedy wjedali na dziedziniec, igrajce na cianach refleksy przesuwajcej si po
niebie zorzy upodobniay budynek do lodowej rzeby, rzucajcej wok zimne cienie. Teraz
znw przypomina on bry wosku, gotow stopnie w nagym podmuchu ciepa.
Twarze mczyzn i skra na ich doniach nabray bezkrwistego, trupiosinego koloru.
Wbiegli szybko po schodach. Czowiek z patrolu stanowego wpuci ich do rodka przez
furtk widniejc w murze tu obok cikiej, podwjnej, metalowej bramy, stanowicej
gwne wejcie do budynku. Na widok Tannera, stranik odpi kabur. Szybko zatrzasn za
nimi drzwi, blokujc je acuchem.
- Ktrdy? - spyta czowiek z karabinem.
- Drugie pitro - odpar stranik, wskazujc ruchem gowy schody. - Kiedy wejdziecie
na gr, cofnijcie si korytarzem do samego koca. Jest tam due biuro.
- Dziki.
Ryk szalejcych na zewntrz ywiow dociera tutaj znacznie stumiony, a sztuczne
owietlenie przywracao postaciom i przedmiotom ich normalny wygld.
Wspili si krtymi schodami na drugie pitro i poszli korytarzem prowadzcym w
gb budynku. Przystajc przed ostatnimi drzwiami, czowiek z karabinem skin na
kierowc.
- Zapukaj.
Drzwi otworzya kobieta. Zacza co mwi, ale na widok Tannera przerwaa i
odstpia na bok, przytrzymujc drzwi.
- Wejdcie - powiedziaa, czynic zapraszajcy ruch gow.
Mijajc j wkroczyli do biura. Kobieta nacisna wmontowany w jej biurko przycisk.
- Tak, Mrs. Fiske? - spyta jaki gos.
- S tu z tym czowiekiem, sir.
- Prosz ich wprowadzi.
Podesza do wyoonych ciemn boazeri drzwi w gbi pokoju i otworzya je przed
przybyymi. Weszli do gabinetu. Siedzcy za biurkiem przykrytym szklan tafl, krepy
mczyzna odchyli si na oparcie fotela. Splatajc na karku donie o krtkich palcach,
obrzuci ich spojrzeniem oczu o jeden zaledwie ton ciemniejszych od jego siwej czupryny.
Gdy przemwi, gos mia cichy i nieco chrapliwy.
- Usid - zwrci si do Tannera. - A wy poczekajcie na zewntrz.
powiedzia Denton.
- No to paru mniej, czy paru wicej nie zrobi wielkiej rnicy. Nie moemy zaczeka
do jutra?
- Nie! Czowiek odda ycie, aby przynie nam wezwanie o pomoc! Musimy
przedosta si jak najszybciej przez kontynent i to teraz. Pniej nie bdzie ju po co! Burza,
nie burza, samochody wyruszaj teraz! Twoje zdanie w tej sprawie nic mnie nie obchodzi!
Chce od ciebie usysze tylko jedno sowo, Czart: w ktrym wozie pojedziesz?
- Chciabym co zje. Nie jadem...
- ywno jest w samochodzie. Jaka jest twoja decyzja? Czart gapi si na ciemne
okna.
- W porzdku - odezwa si w kocu. - Pojad dla pana Alej Potpienia. Ale nie rusz
si std bez wistka z odpowiednim tekstem.
- Mam go tutaj.
Denton otworzy szuflad i wydoby z niej grub kartonow kopert, a z koperty
wycign dokument opatrzony Wielk Pieczci Pastwa Kalifornijskiego. Wsta, wyszed
zza biurka i wrczy go Tannerowi.
Czart studiowa dokument przez kilka minut, wreszcie odezwa si.
- Tu jest napisane, e jeli dotr do Bostonu, zostan objty pen amnesti i wszystkie
czyny kryminalne, jakich kiedykolwiek dopuciem si w granicach Pastwa Kalifornijskiego
ulegn przedawnieniu.
- Zgadza si.
- Czy przedawnienie dotyczy bdzie rwnie tych przestpstw, ktre nie wyszy
jeszcze na jaw, a kto si ich potem dokopie?
- Przecie jest tam wyranie napisane. Czart - wszystkie czyny kryminalne".
- W porzdku. Wygrae, grubasku. Zdejmij mi teraz te bransoletki i poka mi mj
samochd. Czowiek zwany Demonem wrci na swoje miejsce za biurkiem.
- Pozwl Czart, e co ci przedtem powiem - odezwa si. -Jeli bdziesz prbowa
urwa si gdzie po drodze, to wiedz, e pozostaym kierowcom wydano odpowiednie
polecenia i zgodzili si do nich stosowa. Otworz ogie i zamieni ci w kupk popiou.
Poje?
- Pojem - powiedzia Tanner. - Przypuszczam, e w razie czego mam ich
potraktowa w podobny sposb?
- Dobrze przypuszczasz.
- Niele. To moe by zabawne.
- Wiedziaem, e ci si spodoba.
- Nawet nie wie pan jak. Przekona si pan, jak mnie pan rozkuje.
- Nie zdejm ci kajdanek, dopki nie powiem co o tobie myl.
- W porzdku, jeli chce pan traci czas obrzucajc mnie wyzwiskami, gdy tam
umieraj ludzie...
- Zamknij si! Nic ci oni nie obchodz i dobrze o tym wiesz! Chce ci tylko
powiedzie, e dla mnie jeste najpodlejszym, najbardziej zasugujcym na pogard typem,
jakiego kiedykolwiek spotkaem. Zabijae mczyzn i gwacie kobiety. Raz, tak sobie, dla
zabawy, wyupie czowiekowi oczy. Bye trzykrotnie stawiany w stan oskarenia za panie
narkotykw i dwukrotnie za strczycielstwo. Jeste alkoholikiem i degeneratem i pewien
jestem, e nie kpae si od dnia narodzin. Ty i twoja banda terroryzowalicie przyzwoitych
ludzi, gdy po wojnie prbowali uoy sobie ycie na nowo. Grabie ich i napadae. Pod
grob uycia przemocy fizycznej wymuszae od nich pienidze i rodki niezbdne do ycia.
auje, e tamtej nocy nie zgine w Wielkiej Obawie razem z ca reszt. Ty nie jeste
czowiekiem, a jeli ju, to tylko z biologicznego punktu widzenia. Masz wielki, zimny
pryszcz w miejscu, gdzie inni ludzie maj cos, co pozwala im y zgodnie w spoeczestwie i
by ssiadami. Jedyn zalet, e tak to nazw, ktr obdarzya ci natura jest to, e twj
refleks jest moe nieco szybszy, twoje minie troch silniejsze, twoje oko odrobin
bystrzejsze ni u kadego z nas. Moesz wiec si za kierownic i jecha przez wszystko,
przez co prowadzi jaka droga. To jest wanie przyczyna, dla ktrej Pastwo Kalifornijskie
skonne jest wybaczy ci twoje rozbestwienie, pod warunkiem jednak, e wykorzystasz te
jedyn swoj zalet do pomagania ludziom, a nie do szkodzenia im. Ja tego nie popieram. Nie
chce by zaleny od ciebie, bo ty nie jeste facetem, na ktrym mona polega. ycz ci,
eby zgin w tej akcji i chocia mam nadzieje, e ktry z was dojedzie do celu, to
jednoczenie spodziewam si, e to nie bdziesz ty. Nienawidz twojej cholernej gby. Masz
ju teraz swoje uaskawienie. Samochd gotowy. Chodmy.
Denton wsta, prostujc si. By o gow niszy od Tannera i ten zachichota,
spogldajc na inspektora z gry.
- Dojad - powiedzia. - Jeli ten obywatel z Bostonu przejecha i umar, to ja przejad
i bd y. Robiem wypady a do Missus Hip.
- Kamiesz.
- Nie, nie kamie. A jeli kiedy przekona si pan, e to prawda to niech pan pamita o
tym papierku, ktry mam w kieszeni - kady czyn kryminalny" i tak dalej. Nie byo atwo, a
poza tym miaem troch szczcia, ale naprawd dotarem tak daleko i jak panu zapewne
wiadomo, nikt inny nie moe pochwali si takim wyczynem. Zdaje si, e to prawie poowa
drogi. Jeli wiec zrobiem jedn powk, potrafi przeby i drug.
Ruszyli do drzwi.
- Nie mwi, ani nie myl tego szczerze - powiedzia jeszcze Denton - ale
powodzenia, chocia nie przez wzgld na ciebie.
- Jasne, wiem. Denton uchyli drzwi.
- Rozkujcie go - powiedzia do oczekujcych mczyzn. -Jedzie. Czowiek z
karabinem odda bro mczynie, ktry czstowa Tannera papierosami i sign do kieszeni
po klucz. Znalazszy go otworzy kajdanki i cofajc si zawiesi je sobie u pasa.
- Pjd z wami - oznajmi Denton. - Garae s na dole.
Wyszli z biura. Mrs. Fiske otworzya torebk, wyja z niej raniec i pochylia gow.
Modlia si za Boston. Modlia si za dusze zmarego kuriera. Dorzucia nawet dwa pacierze
na intencje Czarta Tannera.
III
Zeszli do podziemi. Denton sprowadzi ich na trzeci poziom i tam Tanner ujrza trzy
gotowe do drogi wozy; zauway te piciu mczyzn siedzcych na aweczkach ustawionych
wzdu ciany. Rozpozna jednego z nich.
- Denny - powiedzia - chod no tu.
Z awki podnis si szczupy modzieniec o jasnych wosach i obracajc w doniach
kask motocyklisty, podszed do Tannera.
- Co ty, do diaba, wyprawiasz? - spyta go Tanner.
- Jestem drugim kierowc w wozie numer trzy.
- Masz wasn stacje obsugi i moesz kicha na wszystko. Co ci przyszo do gowy?
- Denton zaproponowa mi pidziesit patykw - odpar Denny. Czart odwrci
wzrok.
- Rzu to! Co ci po forsie, jeli zginiesz?
- Potrzebuje pienidzy.
- Po co?
- Chce si oeni. Mam duo wydatkw.
- Mylaem, e dobrze ci si powodzi.
- Zarabiam niele, ale chciabym kupi dom.
- Czy twoja dziewczyna wie w co si pakujesz?
- Nie.
- Tak mylaem. Suchaj, ja musze jecha - nie mam innego wyjcia. Ty nie musisz...
- To moja sprawa.
- ...czekaj, chce ci co powiedzie. Jed do Pasadeny w to miejsce, gdzie bawilimy
si zawsze, bdc dzieciakami. Wiesz o co mi chodzi? Te skaki i trzy wysokie drzewa,
pamitasz?
- Jasne, e pamitam.
- Obejd dookoa rodkowe drzewo. Wyryem na pniu swoje inicjay. Stamtd, gdzie
je znajdziesz, odlicz siedem krokw i kop na jakie cztery stopy. Kapujesz?
- Jasne. Co tam jest?
- Tam jest spadek po mnie. Znajdziesz tak star, solidn skrzynk; teraz caa ju
chyba przerdzewiaa. Rozwal j. Bdzie pena weny drzewnej i bdzie w niej jeszcze
szeciocalowy kawaek rurki. Rurka jest nagwintowana i z obu stron ma nakrcone pokrywki.
Zapamitam sobie pana. Mister, na wypadek, gdybym kiedy wrci do miasta. Nie
IV
Wydostanie si z Los Angeles i dotarcie do Trasy 91, byo koszmarem. Z nieba lay si
potoki wody a o pancern karoserie samochodu bbniy odamki ska wielkoci
baseballowych piek. Tanner zapali papierosa i wczy wiata specjalne. Mia na oczach
gogle noktowizyjne. cigay go noc i burza.
Kilka razy w radio rozlegay si jakie trzaski i wtedy Tannerowi wydawao si, e
syszy dobiegajcy z oddali gos, ani razu jednak nie mg zrozumie o co mu chodzi.
Przez pewien czas jechali szos, ale nadszed wreszcie moment, gdy wielkie opony
samochodw westchny na nierwnym terenie. Tam szosa urywaa si i tam Tanner wysun
si na czoo kolumny. Pozostali przyjli to nawet z zadowoleniem i pewn ulg. Tanner zna
drog, oni nigdy jeszcze tu nie byli.
Prowadzi konwj starym, przemytniczym szlakiem, ktry przemierza kiedy,
dostarczajc Mormonom cukier. Nie byo wykluczone, e z tych, ktrzy znali te tras, on
jeden pozosta jeszcze przy yciu.
Zaczo si byska. Nie, to nie byy pojedyncze byskawice, to rozjarzay si cae
poacie nieba. Samochd by izolowany, ale po pewnym czasie wosy stay Tannerowi dba.
Przez chwile wydawao mu si, e widzi gigantycznego potwora Gile, ale nie by tego
cakiem pewien. Na razie nie dotyka pulpitu sterowania ogniem. Oszczdza swe pazury na
specjalne okazje. Na ekranie wywietlajcym obrazy przekazywane przez tylne skanery,
pojawi si krotki bysk, co mogo oznacza, e jeden z posuwajcych si za nim wozw
odpali rakiet. Pewnoci nie mia, gdy utraci z nimi kontakt radiowy zaraz po opuszczeniu
budynku.
Nacierajce masy wody rozbryzgiway si wok samochodu. Niebo grzmiao niczym
dywizjon artylerii. Przed mask spad gaz wielkoci nagrobka i Tanner musia zboczy z
trasy, aby go objecha. Niebo przecinay raz po raz czerwone byskawice. Gdy gasy, Tanner
dostrzega wiele czarnych pasm, przesuwajcych si z zachodu na wschd. Nie byo to
zachcajce widowisko. Burza moga potrwa kilka dni.
Par naprzd skrajem pasa promieniowania, ktrego natenie nie zmalao przez
cztery lata, jakie upyny od czasu, gdy przejeda tedy ostami raz.
Dotarli do miejsca, gdzie stopiony piasek zastyg, tworzc szklane morze. Wjedajc
na szklist tafl, Tanner zwolni, wypatrujc kraterw i przepastnych szczelin, ktre
przecinay jej powierzchnie.
Jeszcze trzykrotnie kamienny deszcz szturmowa samochd Tannera, zanim niebiosa
V
Obudzio go wycie klaksonw. Bya jeszcze noc. Spojrza na zegar wmontowany w
tablice rozdzielcz i stwierdzi, e spa niewiele ponad trzy godziny.
Przecign si, usiad prosto i wyregulowa oparcie fotela. Dwa pozostae wozy
podjechay tymczasem bliej i stay teraz po obu stronach jego samochodu. Zatrbi
dwukrotnie na swoim klaksonie i napuci silnik. Wczy przednie reflektory i nacigajc
rkawice zbada wzrokiem roztaczajcy si przed nim krajobraz.
Z poczerniaego pola cigle unosiy si pasma dymu, a daleko po prawej wiecia
krwawa una, jak gdyby hen w oddali poar trwa nadal. Znajdowali si w okolicy znanej
niegdy pod nazw Nevada.
Przetar oczy i podrapa si w nos, po czym jeszcze raz nacisn klakson i wrzuci
bieg.
Ruszy powoli naprzd. Wypalona strefa wydawaa si by zupenie paska, a opony
samochodu, grube i szerokie, nie powinny ucierpie na skutek aru bijcego od pogorzeliska.
Wjecha na czarne pole wzbijajc koami fontanny dymu i popiou, ktre spowiy
samochd gstym tumanem i przysoniy wszystkie skanery. Ekrany natychmiast pociemniay.
Posuwa si dalej, syszc chrzest rozgniatanych oponami, kruchych resztek zwglonych
zaroli. Ustawi ekrany na najwiksz Jasno i przeczy reflektory na wiata dugie.
Jadce po obu stronach jego wozu samochody zostay nieco w tyle i Tanner musia
znowu przyciemni ekrany, gdy blask ich reflektorw przekazywany przez wsteczne skanery
olepia go.
Wystrzeli flar i gdy zawisa wysoko, oblewajc okolice jaskrawym, zimnym
wiatem, ujrza przed sob zwglon rwnin cignc si hen, po sam widnokrg.
Doda gazu i jadce za nim wozy, chcc unikn tumanw popiou wznieconych przez
opony jego samochodu, rozjechay si daleko na boki. Radio zatrzeszczao i usysza
dobiegajcy z oddali, zanikajcy gos, nie mg jednak rozrni stw.
Zatrbi klaksonem i potoczy si jeszcze szybciej. Dwa jadce z tyu samochody
dotrzymyway mu kroku.
Dopiero po upywie ptorej godziny dostrzeg w dali przed sob kraniec
spopielonego pola. Dalej cign si czysty piasek.
W pi minut pniej jecha ju przez pustynie, sprawdzajc wskazanie kompasu i
kierujc si nieco bardziej na zachd. Wozy numer jeden i trzy pdziy z tyu, przyspieszajc,
aby dostosowa si do nowego tempa jazdy, a Tanner prowadzi jedn rk i zajada kanapk
z woowin.
Wiele godzin pniej, gdy nadszed ranek, Tanner zay tabletk pobudzajc i
wsucha si w wycie wichru. Soce wzeszo po jego prawej rce niczym kula roztopionego
srebra. Trzecia cze nieba, poprzetykana pajczyn cienkich linii, nabraa barwy bursztynu.
Pustynia bya topazowa, a gdy ciemnoci pierzchy na zachd i wok soca utworzya si
jasnoczerwona aureola, brzowa kurtyna kurzu wiszca bez przerwy za jego plecami,
przebijana jedynie snopami wiate rzucanymi przez jadce z tyu wozy, nabraa odcienia
rowawego. Mijajc pomaraczowy kaktus o rednicy dobrych pidziesiciu stp,
przypominajcy ksztatem muchomora, przygali reflektory.
Na poudnie czmychay gigantyczne nietoperze, a daleko przed sob ujrza szeroki,
biorcy swj pocztek w niebiosach, wodospad. Zanim dotar do wilgotnego w tym miejscu
piasku, wodospad ju znik, ale po lewej dostrzeg rozkadajce si cierwo zdechego rekina,
a wszdzie wok zacielay pustyni morskie ryby, wodorosty i kawaki przegniego drewna.
Niebo porowiao ze wschodu na zachd i nie zmieniao ju tej barwy. Tanner
wychyli duszkiem butelk lodowatej wody, czujc jak zimny pyn spywa mu do odka.
Mija coraz wicej kaktusw, a przy jednym z nich siedziaa para kojotw, obserwujc go,
gdy przejeda obok. Odnis wraenie, e umiechaj si do niego. Miay bardzo czerwone
jzyki.
Gdy soce stao si janiejsze, przyciemni ekran. Zapali papierosa i odszuka
klawisz wczajcy muzyk. Zakl, syszc wypeniajce kabin paczliwe dwiki strun, ale
nie wyczy ich.
Skontrolowa panujcy na zewntrz poziom promieniowania i stwierdzi, e niewiele
odbiega on od normy. Kiedy ostatnio tedy przejeda, promieniowanie byo znacznie
silniejsze.
Min kilka rozbitych pojazdw, takich samych jak jego. Pdzi teraz krzemow
rwnin. Po jej rodku zia ogromny krater i Tanner musia naoy drogi, aby objecha go
wokoo. Rowo nieba blada, blada i blada, a jej miejsce zajmowa odcie niebieskawy.
Ciemne linie stale tam byy i od czasu do czasu ktra z nich pczniaa do rozmiarw czarnej
rzeki, odpywajc na zachd. W poudnie, jedna z takich rzek przymia na jedenacie minut
soce. Ziemie zalay ciemnoci i rozptaa si gwatowna burza piaskowa. Tanner wczy
radar i reflektory. Wiedzia, e gdzie przed nim przecina rwnin szeroka rozpadlina. Kiedy
do niej dojecha, skrci w lewo i przez niemal dwie mile posuwa si krawdzi urwiska,
zanim szczelina zwzia si i w kocu znika. Wozy numer jeden i trzy suny za nim. Tanner
jeszcze raz okreli z kompasu swoje pooenie. Py opada, gnany silnym wiatrem i chocia
ekran by przymiony, Tanner musia zaoy przydymione gogle, aby uchroni oczy przed
racym blaskiem sonecznych promieni odbijajcych od wyszlifowanego niczym klejnot
pola, ktre teraz przemierza.
Mija wznoszce si ku niebu twory, uformowane chyba z kwarcu. Nigdy przedtem
nie zatrzymywa si, aby obejrze je z bliska i teraz te nie odczuwa takiej potrzeby. U ich
podstaw plsay barwy rozszczepionego wiata, a w pewnym od nich oddaleniu pojawiay si
i znikay widmowe, kolorowe plamy.
Oddalajc si szybko od krateru, Tanner wjecha ponownie na czysty, brzowy piasek.
Tu kaktusw byo wicej. Rosy wrd ogromnych wydm. Niebo zmieniao si nadal, a w
kocu stao si bkitne jak oczy noworodka. Tanner nuci akurat pod nosem, wtrujc
melodii wydobywajcej si z gonika, gdy nagle dostrzeg potwora.
To by Gila. Wikszy od jego samochodu. Porusza si bardzo szybko. Wyprysn z
porosej kaktusami doliny, w ktrej cieniu mia swoj kryjwk i gna w kierunku Tannera.
Jego perlisty tuw skrzy si w socu wieloma kolorami. Pdzi wielkimi susami na
zwinnych jaszczurczych nogach, nie mrugnwszy nawet ciemnymi, ponurymi lepiami. Za
uniesionym w gr, potnym ogonem potwora, szerokim jak agiel i spiczastym jak namiot,
wzbijay si czarne fontanny pyu.
Tanner nie mg uy rakiet, gdy stwr szarowa z boku.
Otworzy strzelnice pidziesitek, rozwin skrzyda" i wcisn do dechy peda gazu.
Gdy kreatura zbliya si na dostateczn odlego, wygarn do niej z miotacza pomieni. W
tym samym momencie otworzyy te ogie wozy numer jeden i trzy.
Potwr stan jak wryty, machn ogonem i kapn paszczk, a tryskajca krew
utworzya na ziemi czarn kaue. I wtedy ugodzia go rakieta. Gila odwrci si. Gila
skoczy.
Rozlego si chrupniecie i chrzest wgniatanego metalu. Gila spad na samochd
oznaczony numerem jeden i znieruchomia na jego dachu.
Tanner pocisn po hamulcach, zawrci i pojecha z powrotem.
Wz numer trzy zbliy si ju do miejsca wypadku i stan. Tanner zatrzyma si
rwnie.
Zeskoczy z kabiny na ziemie i podbieg do rozbitego samochodu ciskajc w garci
karabin. Zanim zbliy si do wozu wpakowa w eb potwora sze pociskw.
Drzwiczki otworzyy si same i zwisay na jednej, dolnej zawiasie.
wybuchw. Tanner sysza wizg startujcych ku wschodowi rakiet, znaczcych swj tor
ciemnymi bruzdami w upalnym powietrzu poudnia. Eksplodowaa amunicja do
pidziesitek i rozerway si granaty rczne. Tanner zagrzebywa si coraz gbiej w piasku,
zasaniajc rkoma gow i zakrywajc uszy.
Gdy tylko si uciszyo, porwa za karabin, ale tamci stali ju nad nim. Podnoszc
gow, ujrza wycelowan w siebie luf pistoletu. Powoli podnis rce w gr i wsta.
- Dlaczego to zrobie, do cholery? - spyta kierowca trzymajcy pistolet.
- Teraz nie musimy go ju grzeba - wyjani z umiechem Tanner. - Kremacja jest
rwnie dobra, a poza tym ju po wszystkim.
- Moge nas wszystkich pozabija, gdyby te dziaka i te wyrzutnie rakiet byy
skierowane w nasz stron!
- Nie byy. Widziaem.
- Odamki mogy... Ach, rozumiem. Podnie swj karabin, chopie i trzymaj go luf w
d. Wyjmij z niego wszystkie naboje i w je do kieszeni. Tanner bez ocigania wykonywa
wszystkie polecenia.
- Chciae si nas wszystkich pozby, tak? Potem mgby si urwa i ruszy wasn
drog, tak jak ju tego prbowae wczoraj. Nie mam racji?
- Pan to powiedzia. Mister, nie ja.
- Mnie si wydaje, e mam racje. Gwno ciebie obchodzi, e cay Boston wykituje, no
nie?
- Mj karabin ju rozadowany - powiedzia Tanner.
- No to wracaj do swego cholernego grata i ruszaj! Przez ca drog bd jecha za
tob! Tanner odwrci si i poszed w stron swojego samochodu. Sysza jak mczyni
spieraj si o co
za jego plecami, ale by pewien, e go nie zastrzel. Gdy mia si ju wspi do
kabiny dostrzeg ktem
oka cie i odwrci si szybko. Za nim sta czowiek
imieniem Greg. Zjawi si tu cicho jak duch.
- Chcesz, ebym troch poprowadzi? - spyta Tannera bezbarwnym gosem.
- Nie, odpocznij. Trzymam si jeszcze nieze. Moe pniej, po poudniu, o ile
bdziesz si czu na siach.
Mczyzna skin gow i obszed samochd dookoa. Wsiad z drugiej strony i
natychmiast rozoy swj fotel.
Tanner zatrzasn drzwiczki od swojej strony i zapuci silnik. Usysza jak wcza si
klimatyzator.
- Zechciaby go naadowa i pooy z powrotem na pk? - powiedzia wrczajc
Gregowi karabin i amunicje. Tamten skin potakujco gow. Tanner nacign rkawice i
powiedzia:
- W lodwce jest peno napojw. Niewiele wicej.
Greg ponownie skin gow. Po chwili usyszeli jak rusza samochd numer trzy.
- No to odjazd - powiedzia Tanner, wrzuci bieg i zdj nog ze sprzga.
VI
duo ubra. Opowiadaa nam jak byo przed wojn. Graa z nami w rne gry i czasem
kupowaa nam zabawki.
- A co z twoim starym?
- Niele sobie popija, czsto zmienia prace, ale nigdy za bardzo nas nie bi. By w
porzdku. Przejecha go samochd, gdy miaem dwanacie lat.
- I teraz ty utrzymujesz wszystkich?
- Tak. Jestem najstarszy.
- A gdzie pracujesz?
- Przyszedem na twoje miejsce. WO poczt do Albuquerque
- artujesz.
- Nie.
- Niech mnie cholera! Kierownikiem jest stale Gorman?
- Poszed na rent w zeszym roku. Niezdolno do pracy.
- A jak jedzie do Albuquerque, to bye kiedy w barze, ktry nazywa si U
Pedra"?
- Byem.
- Maj tam jeszcze tak blondyneczk, ktra gra na pianinie? Nazywa si Margaret?
- Nie.
-O...
- Maj tam teraz jednego faceta. Taki grubas. Nosi wielki piercie, na palcu lewej
rki. Tanner pokiwa gow i zmieni bieg. Pieli si teraz pod strome wzniesienie.
- Jak z twoj gow? - spyta Grega, gdy dotarli do szczytu i zaczli zjeda w d
przeciwlegym zboczem.
- Niele. Wezm dwie twoje aspiryny.
- Czujesz si na siach, eby za chwile poprowadzi?
- Jasne, mog prowadzi.
- No to dobrze. - Tanner nacisn klakson i zahamowa. - Jed jakie sto mil wedug
kompasu, a potem mnie obud. Zgoda?
- Dobrze. Mam na co szczeglnie uwaa?
- Na we. Par ju pewnie widziae. Nie najed na nie, eby nie wiem co.
- W porzdku.
Zamienili si miejscami i Tanner rozkadajc swj fotel zapali papierosa. Wypali
tylko poow, zgnit niedopaek o podog i zapad w sen.
VII
Gdy Greg obudzi go, bya ju noc.- Tanner zakaszla, popi odrobin lodowatej wody
i przeczoga si do latryny. Po wyjciu z niej. zaj miejsce w fotelu kierowcy, sprawdzi
licznik przebytych mil i spojrza na kompas. Skorygowa kurs.
- Jak dobrze pjdzie, to przed witem bdziemy w Salt Lak City - zawyrokowa. Nie wpakowae si w jakie kopoty?
- Nie. Poszo gadko. Widziaem par wy, ale ominem je z daleka. To wszystko.
Tanner chrzkn i wrzuci bieg.
- Jak si nazywa ten facet, ktry przynis wiadomo o epidemii?
- Brady, czy Brody - co w tym .rodzaju - odpar Greg.
- Na co umar? Mg przecie przywlec zaraz do L.A.
' Greg
potrzsn gow.
- Nie. Jego samochd zosta uszkodzony, a on sam by cay pogruchotany i przez du
cze drogi wystawiony na dziaanie promieniowania. Spalili jego ciao i samochd, a kady
kto si z nim styka, dosta zastrzyk Haffikiny.
- Co to takiego?
- Wanie j wieziemy. Antyserum Haffikina. To jedyny preparat, ktry moe zapobiec
rozszerzaniu si epidemii. Kiedy przed dwudziestu laty grasowaa na naszym terenie,
mielimy Haffikine pod rk i zachowalimy rodki, aby szybko wyprodukowa jej wicej.
Boston o to nie zadba i teraz cierpi.
- To mi wyglda na co w rodzaju gupoty ze strony jednego z dwch pastw
istniejcych jeszcze na tym kontynencie, a moe i na caym wiecie. eby nie zadba o siebie
wiedzc, e my to mamy. Greg wzruszy ramionami.
- Chyba masz racje, ale stao si. Robili ci przed zwolnieniem jakie zastrzyki? .
- Tak.
- A wiec to byo wanie to.
- Zastanawiam si, w ktrym miejscu ich kierowca przeprawi si przez Missus Hip?
Nie powiedzia tego, co?
- W ogle mao co mwi. Wikszo tej historii wyczytali z listu, ktry mia przy
sobie.
- To musia by po byku kierowca, jeli przejecha Alej.
- Tak. Nikt tego chyba przedtem nie dokona, co?
- Ja przynajmniej nic o tym nie wiem.
je leciutka mgieka. Ponad i poza nimi gwiazdy byty przymione albo nie byo ich wcale.
Greg szeroko otwartymi oczami wpatrywa si w ekran.
- Syszaem o trbach powietrznych, o tornadach - wielkich wirach powietrza. Nigdy
ich nie widziaem, ale tak wanie mi je opisywano. Radio zatrzeszczao i przemwio
przytumionym gosem czowieka nazwiskiem Marlowe:
- Gigantyczne, pyowe diaby. Wielkie obrotowe burze piaskowe. Myl, e wszystko
co napotykaj po drodze, wsysaj do pasa mierci, bo nie widz, eby co opadao z
powrotem na d.
- Widziae kiedy cos podobnego?
- Ja nie, ale mj pomocnik mwi, e widzia. Mwi, e lepiej bdzie wysun supy
kotwiczne i zosta tu na miejscu. Tanner nie odpowiedzia od razu. Patrzy na tornada, ktre
zdaway si powiksza.
- Przejd tedy - stwierdzi w kocu. - Nie jestem za tym, eby si tu zatrzyma i
czeka, a mnie porw. Chce zachowa zdolno manewru. Jad przez nie.
- Nie radz ci.
- Nikt ciebie nie pyta, Mister, a jeli masz cho troch oleju w gowie, to zrobisz to
samo.,
- Moje rakiety s wycelowane w ty twojego wozu. Czart.
- I tak ich nie odpalisz - nie za takie co. Przecie to ja mog mie racje, nie ty. A poza
tym jest tu jeszcze Greg. Zapada chwila milczenia, mcona zakceniami elektrostatycznymi.
- Okay, wygrae Czart - odezwa si wreszcie Marlowe. - Jedz, a my popatrzymy. Jak
ci si uda, ruszymy za tob, a jak nie, zostaniemy tu, gdzie stoimy.
- Wystrzel flar, gdy przedostan si na drug stron - powiedzia Tanner. - Gdy j
zobaczycie, zrbcie to samo, okay?
Przerwa poczenie i spojrza przed siebie, oceniajc wzrokiem ogromne, czarne,
rozdte u wierzchokw kolumny. Z burzy, ktr podtrzymyway, spyno kilka wietlnych
rozbyskw, ale przestrze pomidzy ciemnymi, obracajcymi si w zawrotnym tempie
pniami bya cigle zasnuta mgiek.
- Id na nas - powiedzia Tanner, przeczajc reflektory na najwiksz moliw
jasno. - Zapnij pasy, chopcze.
Greg usucha go. Pojazd z chrzstem ruszy naprzd.
Tanner zapi swj pas bezpieczestwa i prowadzi wz powoli w kierunku czarnych
supw. W miar jak si do nich zbliali, filary chwiejc si rosy w oczach. Byo teraz
sycha agresywny piewny dwik - pie wichrowego chru.
Min pierwszy w odlegoci trzydziestu jardw i skrci w lewo, aby zej z drogi
temu, ktry tkwi naprzeciw i bezustannie pcznia. Kiedy go wymin, natkn si na
nastpny i skrci jeszcze bardziej w lewo. Przed sob dostrzeg wiermilowy pas wolnej
przestrzeni biegncy nieco w prawo. Doda gazu i pojecha szybciej, przemykajc po drodze
miedzy dwoma wieami wznoszcymi si ku niebu niczym ebonitowe filary. Gdy je mija, o
mao nie wyrwao mu kierownicy z rk. Mia wraenie, e znalaz si w centrum trwajcego
wiecznie uderzenia gromu. Skrci w prawo i przyspieszajc jeszcze bardziej, omin
nastpn kolumn.
Gdy to uczyni, ujrza przed sob siedem kolejnych. Przemkn na penym gazie
miedzy dwiema i objecha trzeci. Wtedy kolumna, ktra zostaa za nim, ruszya gwatownie
z miejsca, uniemoliwiajc mu skrt w prawo. Westchn ciko i skrci w lewo.
Otaczay go ostatnie cztery kolumny. Zahamowa gwatownie. Szarpniecie byo tak
silne, e pasy bezpieczestwa werny mu si w ramiona. Dwa z wirw powietrznych
zadray i ze straszliwymi przyspieszeniami ruszyy nagle do przodu. Jeden, przechodzc
przed mask, unis przd samochodu w gore.
Tanner wcisn do dechy peda gazu i przemkn miedzy dwoma ostatnimi. To by
koniec. Wszystkie czarne diaby zostay za nim.
- Przejecha jeszcze wier mili, potem zawrci, wjecha na mae wzniesienie i stan.
Wystrzeli flar.
Wisiaa przez jakie p minuty w powietrzu, niczym gasnca gwiazda.
Zapali papierosa i wytajc wzrok patrzy w kierunku, z ktrego przed chwil
nadjecha. Czeka.
Skoczy papierosa.
- Nic - powiedzia. - Moe jej nie dostrzegli poprzez te burze. Albo to my nie
zauwaylimy ich sygnau.
- eby tak byo - odezwa si Greg.
- Jak dugo chcesz czeka?
- Napijmy si kawy.
VIII
Gdy wczesnym rankiem dotarli do Salt Lak City, niebo byo tak ciemne, i wydawa
si mogo, e to ju wieczr. John Brady - tak wanie brzmiao jego nazwisko - przejeda
tedy kilka dni wczeniej i miasto przygotowane byo na przyjcie samochodu z Los Angeles.
Na ulice wylega wikszo z dziesiciu tysicy mieszkacw i zanim Czart i Greg zeskoczyli
z kabiny na ziemie, po zatrzymaniu si w pierwszej napotkanej stacji obsugi, maska wozu
numer dwa bya ju otwarta i nad silnikiem pochylao si trzech mechanikw.
Zrezygnowali ze spoycia posiku w wozie restauracyjnym, zaparkowanym po drugiej
stronie ulicy, gdy zbyt wielu ludzi zarzucio ich zbyt wieloma pytaniami, kiedy tylko ruszyli
si na krok poza bram garau. Wycofali si szybko z powrotem i posali kogo po jajecznice
na bekonie i tosty.
Po skoczonym przegldzie, samochd wytoczy si na ulice i przyspieszajc odjecha
na wschd, egnany przez wiwatujce tumy.
- Moglimy napi si piwa - westchn Tanner. - Diabli nadali! Pdzili teraz wzdu
czego, co dawniej byo Tras U.S. 40. Tanner przekaza Gregowi kierownice i wycign si
w pasaerskiej czci kabiny. Niebo nad nimi nieustannie ciemniao, nabierajc powoli
wygldu, ktry miao poprzedniego dnia w LA.
- Moe uda nam si przed ni uciec - powiedzia Greg.- Miejmy nadzieje. Na pnocy
pojawio si niebieskie pulsowanie, przeradzajc si stopniowo w byszczc zorze. Niebo
nad nimi byo teraz niemal czarne.
- Gazu! - krzykn Tanner. - Gazu! Tam przed nami jest pasmo wzgrz! Moe
znajdziemy jaki nawis skalny albo jaskini.
Ale burza rozptaa si zanim dotarli do wzgrz, najpierw spad grad, potem nieg, w
kocu z nieba zaczy sypa si wielkie gazy i prawy skaner przesta dziaa. Karoserie
sieky tumany piasku. Nagle z gry lunety na nich kaskady wody. Silnik zacz przerywa i
krztusi si.
Kiedy dotarli wreszcie pod oson wzgrz, burza szalaa ju na dobre. W skalistej
dolince znaleli zaciszne miejsce, gdzie ciany sterczc stromo do przodu, osabiay znacznie
si tej wiatro-piaskowo-pyowo-skalno-wodnej burzy. Siedzieli tam w miar bezpieczni, a
wok zawodzi i hucza wiatr. Palili papierosy i suchali.
- Nie damy rady - powiedzia Greg. - Miae racje. Wydawao mi si. e mamy szans.
Teraz ju wiem, e ich nie mamy. Wszystko sprzysigo si przeciwko nam, nawet pogoda.
- Mamy szans - powiedzia Tanner. - Moe niezbyt realn, ale jak dotd dopisywao
si przejecha, zadecydowa, poduczy si troch historii. Par do przodu, mijajc kaniony jak
z obrazka, przeprawiajc si przez pytkie rzeki. Nikt go nigdy przedtem nie prosi, eby
zrobi co wanego i mia nadzieje, e nikt ju nigdy tego nie uczyni. Teraz jednak czu, e
potrafi tego dokona. Chcia tego dokona. Wok, ponc, dymic, drc, leaa Aleja
Potpienia i jeli nie uda mu si jej pokona, umrze p wiata, a podwoj si szans, e
pewnego dnia cay wiat stanie si tak Alej. Greg cigle spa. Spa snem czowieka
wyczerpanego fizycznie i psychicznie. Tanner przymruy oczy, zagryz wargi i nie dotkn
hamulca nawet wtedy, gdy zauway sunc po grskim zboczu kamienn lawin. Zdoa j
omin i odetchn. Ten rozdzia by ju dla niego zamknity. Wyszed bez jednego
zadrapania. Jego umys by powikszajcym si pcherzem o ciankach niczym rejestrujce
wszystko wok ekrany. Poczu prd powietrza i nacisk wywierany przez peda gazu na jego
stop. Zascho mu w gardle, ale to nie miao znaczenia. Kciki oczu kleiy si, nie otar ich
jednak. Pdzi przez zryte kraterami rwniny Kansas i wiedzia ju, e wczu si cakowicie w
swoj role i e mu ona odpowiada. Denton, niech go licho, mia racje. Trzeba byo to zrobi.
Zatrzyma si nad krawdzi przepaci, a potem skierowa si na pnoc. Trzydzieci mil dalej
urwisko skoczyo si, zawrci wiec i pojecha z powrotem na poudnie. Greg mamrota co
przez sen. Brzmiao to jak przeklestwo. Tanner powtrzy je cicho kilka razy i kiedy tylko
natkn si na paski teren, wykrci znowu na wschd. Soce stao wysoko na niebie i
Tanner mia wraenie, e unosi si lekki jak pirko w jego promieniach ponad brzow
ziemi, podzioban tu i wdzie zielonymi szpilkami kiekujcych rolin. Zacisn zby i
wrci mylami do Denny'ego, ktry lea teraz niewtpliwie w szpitalu. Lepiej, e jest tam
ni w miejscu, do ktrego odeszli jego niedawni wsptowarzysze. Mia nadzieje, e
pienidze, o ktrych mu powiedzia, cigle jeszcze tam s. Poczu nagle narastajcy bl w
okolicy karku i ramion i dopiero teraz uwiadomi sobie jak kurczowo ciska kierownice.
Zamruga oczyma i wzi gboki oddech. Bolay go gaki oczne. Zapali papierosa. Nie
smakowa mu, pyka go jednak dalej nie zacigajc si. Popi troch wody i przyciemni
wsteczny ekran, na ktrym byszczao zachodzce soce. Wtedy wanie usysza dwik,
przypominajcy odlegy grzmot pioruna i to ponownie obudzio jego czujno. Poprawi si w
fotelu i zdj nog z pedau gazu.
Zwolni, zahamowa i stan. Zobaczy je. Siedzia nieruchomo i patrzy jak
przechodziy o jakie p mili przed nim.
Monstrualnej wielkoci stado bizonw przecinao drog, ktr jechali. Zanim
przeszy, mino p godziny. Ogromne, cikie, czarne, o spuszczonych bach, ryjc
kopytami gleb pdziy z oguszajcym grzmotem, ktry z czasem przetoczy si na pnoc,
IX
Obudzi Tannera wizg odpalanych rakiet. Przetar oczy, spdzajc sen z powiek i przez
prawie p minuty gapi si nieprzytomnym wzrokiem w przestrze.
Zewszd, niby gigantyczne, zesche licie, opaday koyszc si wielkie chmury.
Nietoperze, nietoperze, nietoperze. Byty wszdzie. Tanner sysza kwilenie, piski i skrobanie.
Raz po raz ktry z nich zderza si z samochodem.
- Gdzie jestemy? - spyta.
- W Kansas City. Peno ich tutaj - powiedzia Greg i odpali nastpn rakiet, ktra
wycia ognisty tunel poprzez spadajc na nich korkocigami hord.
- Oszczdzaj rakiety. Uyj miotaczy ognia - powiedzia Tanner, przeczajc
najbliszy siebie karabin na obsug rczn i wyostrzajc na ekranie krzy nitek celownika. Wal po nich we wszystkich kierunkach przez pi, sze sekund. Potem ja wchodz.
Trysn pomie, rozkwitajc pomaraczowo-kremowymi, ognistymi kwiatami. Gdy
zgas, Tanner zerkn na ekran i nacisn spust. Zamiata luf karabinu w prawo, w lewo i
znowu w prawo, dodajc do lecych na ziemi zwglonych cia nowe sztuki.
- Przejed po nich! - krzykn do Grega. Samochd, kiwajc si na boki, ruszy do
przodu. Pod koami chrupay rozgniatane trupy nietoperzy.
Tanner siek niebo seriami broni maszynowej, zarzucajc gradem pociskw nastpn
fal atakujcych z lotu nurkowego stworw.
W nagym rozbysku wystrzelonej w gr flary zobaczyli, e krc spiralami, zniaj
si ku nim miliony postaci o twarzach wampirw.
Tanner przeskakiwa od karabinu do karabinu i nietoperze spaday na ziemie jak
ulgaki.
- Hamuj i grzej z miotacza grnego! - krzykn i Greg wykona polecenie.
- Teraz na boki! Potem do przodu i do tyu!
Wszdzie wok paliy si ciaa, tworzc ju stos sigajcy poziomu maski
samochodu.
- Naprzd! - krzykn Tanner i Greg wrzuci pierwszy bieg. Parli przez sterty
zwglonych cia.
Tanner wystrzeli nastpn flar.
Nietoperze cigle byty w pobliu, ale kryy ju wyej. Tanner zaadowa karabiny i
czeka, lecz zmasowany atak wicej si nie powtrzy. Odda kilka strzaw na postrach do
paru przelatujcych obok stworw. Bitwa bya wygrana.
- Nie zauwayem adnego z twoich nagich ludzi z wczniami - powiedzia Greg. Moglimy oczywicie min ich po zapadniciu zmroku, jeli w ogle jacy tu jeszcze s.
- No i dobrze - odpar Tanner. - Oszczdzilimy troch amunicji.
Ich oczom ukaza si most, obwisy i ponury z wyjtkiem miejsc, gdzie soce zocio
liny, na ktrych by zawieszony. Rozciga si, nie przeamany, nad byszczc tafl wody.
Przedzierali si powoli w jego kierunku, torujc sobie drog przez zwalone gruzem ulice,
kluczc objazdami, gdy drog tarasoway rzdy rozbitych samochodw, sterty cegie ze
zburzonych budynkw, sigajce kanaw ciekowych wyrwy w chodnikach.
Pokonanie pmilowego odcinka zajo im dwie godziny i gdy dotarli do przyczka
zobaczy wszystko, eby chon wiat. Tak. Moe nie wszdzie jest Aleja Potpienia.
Niektre z tych legendarnych miejsc musz nadal by czyste, nie skaone, tak jak kraina,
ktra leaa teraz wok niego. Poda jej godem, ogniem takim, jaki zawsze pon w jego
ldwiach. Rozemia si wtedy, bo wydao mu si, e moe to mie.
Muzyka graa cicho, moe zbyt rzewnie i wypenia go.
X
Nad ranem, cigle jadc szos, by ju na terenach noszcych niegdy nazw Indiana.
Zabudowania gospodarcze, ktre teraz mija, wyglday na niele zachowane i mogli w nich
nawet mieszka ludzie. Mia wielk ochot to sprawdzi, ale ba si zatrzyma. Po godzinie
jazdy, krajobraz zacz si degenerowa.
Trawy byy coraz nisze, coraz bardziej wysuszone, wreszcie zniky zupenie.
Gdzieniegdzie tylko nagiej gleby trzymao si kurczowo poskrcane drzewo. Poziom
promieniowania zacz znowu wzrasta i z oznak tych Tanner wywnioskowa, e zblia si
do Indianapolis, ktre jako dua metropolia, musiao ulec zniszczeniu.
No i nie myli si.
Aby je okry, musia zboczy z trasy daleko na poudnie. Wrci z powrotem na
szos w miejscowoci o nazwie Martinsville, aby tam przeprawi si przez White River.
Znalazszy si na drugim brzegu, ruszy na wschd i wtedy radio zatrzeszczao i przemwio
przytumionym gosem, powtarzajc wezwanie:
- Niezidentyfikowany samochd, zatrzyma si!
Tanner przeczy wszystkie skanery na zasig teleskopowy. Daleko przed sob, na
szczycie wzgrza, dostrzeg czowieka z lornetk i krtkofalwk. Nie potwierdzi odbioru
transmisji i pdzi dalej.
Gna rodkiem znajdujcego si w przyzwoitym stanie pasa autostrady, zwikszajc
stopniowo szybko z czterdziestu do pidziesiciu piciu mil na godzin, chocia protesty
opon kaleczonych o popkan nawierzchnie byty tak gone, e obudziy Grega.
Tanner nie odrywa wzroku od szosy, gotowy w kadej chwili do odparcia ataku, a
radio, goniej teraz, gdy zbliyli si do wzgrza, powtarzao bez ustanku wezwanie do
zatrzymania si i dao potwierdzenia odbioru.
Wszed w agodny zakrt kadc stop na hamulcu i nie odpowiadajc Gregowi, ktry
chcia wiedzie co si stao.
Ujrzawszy tarasujcy drog czog z wielkim dziaem skierowany wprost na niego,
zareagowa natychmiast.
Podczas gdy oczy szukay luki, ktr mgby si przelizn i znalazy j, prawa rka
odpalia trzy rakiety przeciwpancerne, lewa skrcia kierownice w stron przeciwn do ruchu
wskazwek zegara, a stopa spada ciko na peda gazu.
Czog wypali z dziaa, ale samochd by ju lewymi koami poza szos i podskakujc
i odda mu kierownice. Zatrzymali si po raz drugi, eby odwiedzi latryn, pocign silnie
za zoty kolczyk wpity w lewe ucho, wysmarka nos, podrapa si po brodzie, potem zjad
jeszcze kilka racji ywnociowych i ruszy w dalsz drog.
We wszystkich miniach zacz narasta bl i mia wielk ochot zatrzyma si i
odpocz, obawia si jednak tego, co moe go spotka jeli to uczyni.
Gdy przejeda przez nastpne wymare miasto, zaczo znowu pada. Nie by to
rzsisty deszcz - po prostu drobny kapuniaczek wywoujcy uczucie chodu i przygnbienia.
Zatrzyma wz porodku rogi przed czym, w co omal nie wjecha i patrzy ze zgroz.
Z pocztku myla, e to czarne linie na niebie. Stan tylko dlatego, e ich pojawienie
wydao mu si zbyt nage.
To bya sie pajcza o pasmach grubszych ni jego ramie, rozpostarta pomidzy
dwoma chylcymi si ku upadkowi budynkami.
Wczy przedni miotacz i zacz j przepala.
Gdy pomienie zgasy, dostrzeg spuszczajcy si gdzie z wysoka ciemny ksztat.
To by pajk, wikszy od czowieka, spieszcy sprawdzi przyczyn zaburzenia.
Tanner unis w gr wyrzutnie rakiet i celujc starannie ugodzi potwora
rozarzonym do biaoci pociskiem.
Pajk zwis na drgajcej sieci i kopa w agonii kosmatymi koczynami.
Tanner wczy znowu miotacz ognia i grza z niego przez pene dziesi sekund. Gdy
pomie zamar. droga przed nim staa otworem.
Przejecha na penym gazie, cakiem ju rozbudzony i czujny. Zapomnia o blu w
miniach. Gna jak mg najszybciej, starajc si otrzsn z obrzydzenia i walczc z
ogarniajc go fal mdoci.
Przed nim, po prawej, dymia kolejna gra. nie dostrzeg jednak pomieni i gdy j
mija, stwierdzia ulg, e opad popiou jest niewielki.
Zaparzy sobie kawy i wypi kubek. Wkrtce zaczo wita i wpad w penym pdzie
w budzcy si dzie.
XI
- Nieza scenka - mrukn Tanner, kadc rk na ramieniu Pottera - nieza scenka powtrzy i powlk si obok starego zataczajc si jak pijany.
Po zamglonej wiecznoci zobaczy przed sob dom, potem drzwi. Drzwi otwary si i
poczu, e leci twarz naprzd i upad.
XII
Sen. Czer, dalekie gosy, znowu czer. Gdziekolwiek lea, byo mikko, przewrci
si wiec na drugi bok i znowu zapad w sen.
Kiedy w kocu wszystko zlao si z powrotem w logiczn cao i kiedy otworzy
oczy, przez okno z prawej wpada strumie wiata, kadc si jasnymi prostoktami na
pikowanej kodrze, pod ktr ta.
Ziewn, przecign si, przetar oczy i podrapa si w brod.
Z zaciekawieniem rozejrza si po pokoju. Wyfroterowana, drewniana podoga z
rozrzuconymi na niej niebiesko czerwonoszarymi, tkanymi rcznie dywanikami, toaletka z
bia, emaliowan miednic, obtuczon w paru miejscach, z tyu lustro wiszce na cianie i
dalej: fotel na biegunach, stojcy pod oknem z siedzeniem przykrytym poduszk z jakim
nadrukiem, may stoliczek pod drug cian z wsunitym pod niego krzesem, a na stoliczku
ksiki, papier, piro i kaamarz. Nad stoliczkiem, na cianie, rcznie haftowana makatka
proszca Boe Pobogosaw", na drugiej cianie niebiesko-zielona fotografia wodospadu.
Usiad na ku i stwierdzajc, e jest nagi, rozejrza si za ubraniem. Nie byo go
nigdzie.
Gdy tak siedzia, wahajc si, czy zawoa kogo, czy nie, drzwi otworzyy si i do
izby wszed Sam. Trzyma na rku ubranie Tannera, czyste i starannie zoone, a w drugim
nis jego buty, wypolerowane do poysku.
- Usyszaem, e si ruszasz - powiedzia. -Jak si czujesz?
- Dzikuje, duo lepiej.
- Przyszykowalimy ju wann. Wlejemy jeszcze par wiader wrztku i gotowe. Kae
chopcom przynie j za chwile, razem z mydem i rcznikami.
Tanner zagryz warg, nie chcc jednak sprawia przykroci swemu dobroczycy,
skin gow i zmusi si do umiechu.
- To mi dobrze zrobi.
- ... A maszynka do golenia i yletki, jeli by ich potrzebowa, s tam, na toaletce.
Tanner znowu skin gow. Sam pooy jego ubranie na fotelu bujanym, obok na pododze
postawi buty i wyszed z izby.
W chwile potem Roderick i Caliban wnieli wann i postawili j na rozesanych na
pododze dywanikach.
- Jak si czujesz? - spyta jeden z nich (Tanner nie by pewien ktry jest ktry.
Obydwaj gracji mieli tyle co strach na wrble, a ich usta wypchane byy penymi garniturami
biaych zbw).
- Bardzo dobrze - odpar uprzejmie.
- Musisz by strasznie godny - odezwa si drugi. - Przespae cale wczorajsze
popoudnie, ca noc i wikszo dzisiejszego poranka.
- Co ty powiesz? - zdziwi si Tanner. - A co z moim koleg? Ten z braci, ktry sta
bliej Tannera, potrzsn gow.
- Cigle pi i wymiotuje - powiedzia. - Niedugo bdzie tu doktor. Nasz modszy brat
polecia po niego w nocy. Odwrcili si, eby wyj i ten, ktry mwi ostatni, doda:
- Jak tylko si wykpiesz, mamusia przygotuje ci co do zjedzenia. Cal i ja idziemy
teraz wycign twojego grata z bota. Tatu powie ci przy niadaniu jak jecha dalej.
- Dziki.
- Dobrego ranka.
- Nawzajem.
Wyszli zamykajc za sob drzwi.
Tanner wsta i podszed do lustra.
- Tylko ten jeden raz - mrukn przegldajc si.
Obmy twarz, przystrzyg brod i podci sobie wosy.
W kocu, zgrzytajc zbami, wszed do wanny, namydli cae ciao i zacz si
szorowa. Pod mydlinami woda robia si coraz bardziej szara i pienista. Wsta z pluskiem,
wytar si do sucha rcznikiem i wdzia ubranie.
Byo nakrochmalone, szelecio cichutko przy wkadaniu i zalatywao lekko rodkiem
odkaajcym. Tanner umiechn si do swego ciemnookiego odbicia w lustrze i zapali
papierosa. Potem przyczesa wosy i znowu spojrza w lustro nie poznajc siebie samego.
Przyglda si nieznajomemu krytycznym wzrokiem.
- Cholera! Jestem pikny! - zachichota, po czym podszed do drzwi, otworzy je i
wkroczy do kuchni.
Sam siedzia przy stole i popija z filianki kaw, a jego ona niska, tga, ubrana w
szar, dug spdnice, bya odwrcona plecami i pochylaa si nad piecem. Obejrzaa si i
wtedy zobaczy, e ma dobroduszn twarz o pucoowatych, czerwonych policzkach z
doeczkami i niewielk bia blizn porodku czoa. Brzowe wosy, poprzetykane siwymi
pasmami, upite byy z tyu gowy w wze.
- Dzie dobry - powiedziaa z umiechem i skina gow.
- Dzie dobry - przywita j Tanner. - Przepraszam, ale zostawiem troch baaganu w
moim pokoju.
- Nic nie szkodzi - odezwa si Sam. - Usid sobie. Za chwile podamy ci niadanie.
Chopcy mwili ci o twoim przyjacielu? Tanner skin gow.
- ona ma na imi Suzan - powiedzia Sam, gdy kobieta stawiaa przed Tannerem
filiank gorcej kawy.
- Mio mi - powiedzia Tanner.
- Halo.
- No wiec, mam tutaj twoj map. Zobaczyem, e wystaje ci z kurtki. Tam obok
drzwi wisi te twj rewolwer. Zastanawiaem si troch i doszedem do wniosku, e najlepiej
bdzie jak najpierw pojedziesz do Albany, a stamtd dalej - star Tras Numer 9, ktra jest w
zupenie niezym stanie. - Rozpostar map i wodzi po niej palcem. - Chciaem de jednak
ostrzec, e nie bdzie to taka znowu wycieczka, ale to chyba najpewniejsza i najszybsza
droga...
- niadanie - powiedziaa ona Sama, odsuwajc na bok map i stawiajc przed
Tannerem talerz peen jajecznicy na bekonie i parwek, a obok drugi z czterema kromkami
chleba. Na stole zjawia si wkrtce marmolada, dem, galaretka i maso. Tanner zabra si
do jedzenia i popijajc kaw wypenia pustk panujc w jego odku, a Sam tymczasem
mwi.
Opowiada o gangach, ktre grasuj miedzy Bostonem a Albany na motocyklach i
rabuj wszystko co si da. Z tej przyczyny wikszo transportw sza pod konwojem
uzbrojonej stray.
- Ale w tym swoim gracie nie musisz si nimi przejmowa, co? - zapyta Sam.
- Miejmy nadzieje - odpar Tanner i jad apczywie dalej.
Zastanawia si, czy te gangi to co w rodzaju jego starej bandy. Dla ich i swojego
dobra wola, aby tak nie byo. , Podnoszc do ust filiank, usysza dochodzce z zewntrz
gosy.
Drzwi otworzyy si z trzaskiem i do kuchni wpad chopiec. Tanner oceni go na
jakie dziesi do dwunastu lat. Za nim wszed starszy mczyzna, z tradycyjn, czarn torb.
- Jestemy! Jestemy! - woa chopiec. Sam wsta i poda przybyemu rk. Tanner
pomyla sobie, e wypadaoby zrobi to samo. Otar usta i ciskajc do mczyzny
powiedzia:
- Mj kolega dosta jakiego ataku szau. Rzuci si na mnie i musiaem z nim
walczy. Odepchnem go i waln gow o tablice rozdzielcz.
Doktor skin gow. By to ciemnowosy mczyzna dobijajcy ju pidziesitki. Z
pooranej zmarszczkami twarzy wyzieray znuone oczy.
XIII
XIV
wzruszy ramionami.
- Pytam z yczliwoci.
- Pozabijae wikszo ludzi z mojego gangu.
- A co oni mieli zamiar ze mn zrobi?
- Rozdeptaliby ciebie. Mister, gdyby nie ten twj piekielny samochd.
- Tak naprawd to on nie jest mj - odpar. - Naley do Pastwa Kalifornijskiego;
- Przecie nie przyjecha tu z Kalifornu.
- Diaba tam nie przyjecha. Sam go przyprowadziem. Usiada prosto i rozcieraa
nog. Tanner zapali papierosa.
- Nie poczstujesz mnie? - spytaa.
Odda jej tego, ktrego pali, i wzi sobie nastpnego. Oczy dziewczyny spoczy na
jego tatuau.
- Co to jest?
- Moje imi.
- Czart?
- Czart.
- Kto d dal takie imi?
- Mj stary.
Palili chwile w milczeniu.
- Po co przejechae Alej? - spytaa po chwili.
- Bo to by jedyny sposb, eby mnie wypucili.
-Skd?
- Z miejsca o aluzjach w kratk. Siedziaem.
- I wypucili ci? Dlaczego?
- Dziki wielkiej chorobie. Wioz antyserum Haffikina.
- Ty jeste Czart Tanner?
- Mhm.
- Nazywasz si Tanner, tak?
- Zgadza si. Kto ci to powiedzia?
- Syszaam o tobie. Wszyscy myleli, e zgine w Wielkiej Obawie.
- No to wszyscy si mylili.
- Jak tam wtedy byo?
- Nie wiem. Nosiem ju garniturek w paski. Dziki temu wanie jestem teraz tutaj.
- A dlaczego mnie zabrae? - - Bo jeste jeszcze kurczakiem i nie mgbym patrze
- To takie biae, kbiaste twory dryfujce po niebie. Czasami s szare. Nie spada z
nich nic oprcz deszczu, a i on nie zawsze.
- Tak, wiem.
- Widziae ja kiedy w L.A.?
- Nie.
Niebo zaczy przecina te byskawice, a czarne linie wiy si po nim jak we.
Kamienny deszcz grzechota gono o dach i mask samochodu. Ulewa przybraa na sile.
Podniosa si mga. Tanner zmuszony by zwolni. Wydawao si, e w samochd wal
kowalskie moty.
- Nie dojedziemy - powiedziaa Corny.
- Nie kracz. Ten wz jest tak zbudowany, e to wytrzyma... Co to, tam przed nami?
- Most! - krzykna, pochylajc si gwatownie do przodu. - To ten! Zjed z drogi w
lewo, a potem w d. Pod mostem jest wyschnite koryto rzeki.
Byskawice rozwietlay cae poacie nieba. Wydawao si, e wszystko wok ponie.
Minli spalone drzewo. Nawierzchni drogi cigle zacielay setki zdechych ryb.
Dojechawszy do mostu, Tanner skrci w lewo, zwolni i zjecha lisk, botnist
skarp w d.
Gdy dotar do koryta rzeki, skrci w prawo i wjecha pod most. Byli tam zupenie
sami. Z gry kapay na samochd krople wody. W wietle rozdzierajcych raz po raz niebo
byskawic, robio si jasno jak w dzie. Niebo byo jak obracajcy si nieustannym grzmotem
kalejdoskop. Z mostu docierao do ich uszu jakie zawodzenie.
- Tu jestemy bezpieczni - powiedzia Tanner i zgasi silnik.
- Czy drzwi s zamknite?
- Tak. Blokuj si automatycznie. Wyczy reflektory.
- Postawibym ci jakiego drinka, ale mam tylko kaw.
- Moe by i kawa.
- Okay. Ju si robi. - Opuka ekspres, napeni go i wsun wtyczk do gniazdka na
tablicy rozdzielczej. Siedzieli palc papierosy i wsuchiwali si w szalejc burze.
- Wiesz co? - odezwa si. - To przyjemne uczucie siedzie sobie w bezpiecznym
miejscu, jak szczur w norze, gdy tymczasem diabli bior wszystko co na zewntrz. Suchaj,
co si wyprawia. Daoby nam popali.
- Te tak myl - odpara. - Co zamierzasz robi jak ju dojedziesz do Bostonu?
- O, nie wiem... Moe dostane jak prace, uciuam troch gotwki i otworz sklep z
motocyklami albo stacje obsugi. Jeszcze si nie zdecydowaem.
- Nieze plany. A sam zamierzasz jedzi?
- No jasne. Maj w miecie jaki dobry klub?
- Nie. Wszyscy tam s piechurami.
- Tak przypuszczaem. Moe zorganizuje wasny klub. Wycign rk i ucisn jej
do.
- Mog ci postawi drinka - powiedziaa.
- Co masz na myli?
Wyja z prawej kieszeni swej kurtki plastykow butelk, odkrcia korek i podaa j
Tannerowi.
- Masz.
Nabra pene usta wdki i przekn j krztuszc si. Wzi drugi yk i odda butelk
Cornelii.
- Dobre! Jeste kobiet o nie dajcym si przewidzie potencjale i to mi si w tobie
podoba. Dziki.
- Nie ma o czym mwi. - ykna z butelki i odstawia j.
- Masz papierosa?
- Chwileczk.
Przypali dwa i jednego odda Corny.
- Trzymaj, Corny.
- Dziki, Chciaabym ci pomc dojecha do Bostonu.
- Skd ten pomys?
- I tak nie mam nic lepszego do roboty. Mojej paczki ju nie ma i teraz nie mam z kim
jedzi. Poza tym, jeli dojedziesz, bdziesz wan figur. Z duej litery. Pomylaam, e
mgby mnie wtedy zatrzyma przy sobie.
- Moliwe. A jaka jeste?
- Och, jestem naprawd mia. Pomasuj ci nawet ramiona, gdy ci zabol.
- Wanie teraz mnie bol.
-Tak mylaam. Pochyl si.
Nachyli si w jej stron i podda masaowi. Rce miaa zrczne i silne.
Dobrze to robisz, dziewczyno.
- Dziki.
Wyprostowa si i odchyli do tyu. Potem sign po butelk, wzi yk i poda j
Corny. Wok szalay furie, ale osaniajcy ich most dzielnie wytrzymywa napr burzy.
Tanner zgasi wiato.
- Chod - powiedzia do Corny, obj j i przycign do siebie. Nie opieraa si.
Znalaz sprzczk jej pasa, odpi j i zabra si do guzikw. Po chwili rozoy fotel.
- Wemiesz mnie ze sob? - spytaa.
- Pewnie.
XV
Gdy Tanner otworzy oczy, by ju ranek. Burza ustaa. Odwiedzi latryn w tylnej
czci samochodu, po czym zaj znowu miejsce w fotelu kierowcy.
Cornelia spaa nadal i nie obudzia si nawet, gdy zapuci silnik i rusza pod zasane
wodorostami zbocze wzgrza.
Niebo byo znowu jasne, a droga usiana kamieniami. Lawirowa miedzy nimi, kierujc
si na blade soce. Po pewnym czasie Cornelia przecigna si.
- Uch! - powiedziaa i Tanner przywita j skinieniem gowy.
- Ramiona ju mnie tak nie bol - powiedzia.
- A widzisz!
Samochd pi si wolno pod gr. Pociemniao. Jedna czarna linia biegnca
rodkiem nieba przeistoczya si w diabelsk autostrad.
Gdy przejedali przez poronit lasem dolin, zacz pada deszcz. Dziewczyna
wrcia ju z tyu samochodu i zajta bya przygotowywaniem niadania, kiedy Tanner
dostrzeg na horyzoncie maleki punkcik. Przeczy obiektywy skanerw na teleskopowe i
po chwili przyspieszy, starajc si uciec przed tym co ujrza.
Cornelia uniosa gow i spojrzaa na ekran.
Ich ladem pdzia chmara motocykli.
- To twoi ludzi? - spyta Tanner.
- Nie. Moich zaatwie wczoraj.
- To niedobrze - mrukn Tanner, docisn gaz do dechy i modli si o burze.
Samochd wszed z polizgiem w ostry zakrt i rozpocz wspinaczk pod nastpne wzgrze.
cigajcy zbliyli si nieco. Tanner przeczy obiektywy z teleskopowych z powrotem na
normalne, ale i
teraz mona byo oceni liczebno nadjedajcego tumu.
- To musz by Kingsi - odezwaa si Cornelia. - To najwiksza banda na tych
terenach.
- To le - powiedzia Tanner.
- Dla nich, czy dla nas?
- Dla jednych i dla drugich. Umiechna si.
- Chciaabym zobaczy, jak to robisz.
papierosa.
- Dziki.
- Dlaczego trzymaj si wci poza zasigiem naszej broni?
- Nie wiem. Moe chc tylko jecha za nami.
Mga zacza si podnosi i zanim Tanner skoczy papierosa, widoczno znacznie
si poprawia. Mg ju odrni czarne postacie siedzce okrakiem na motocyklach. Jechali
cigle z tyu nie podejmujc adnych akcji zaczepnych.
- Jeli chc tylko dotrzyma nam towarzystwa, to nie mam nic przeciwko temu odezwa si Tanner. - Niech sobie dotrzymuj.
Po pewnym czasie jednak strzelanina rozptaa si na nowo i Tanner usysza huk
pkajcej opony. Zwolni, lecz si nie zatrzyma. Wycelowa starannie i zasypa swych
przeladowcw gradem ku. Kilku przewrcio si.
Kanonada za jego plecami nie ustaa. Gdy pka druga opona zahamowa gwatownie i
samochd zwalniajc wpad w polizg i obrci si o sto osiemdziesit stopni. Tanner wysun
supy kotwiczne i jedn po drugiej odpali w kierunku nadjedajcych rakiety. Kiedy
rozjechali si na prawo i lewo oskrzydlajc go ponownie, otworzy ogie z karabinw
maszynowych najpierw z prawej, a potem lewej burty. Gdy ich magazynki oprniy si,
wystrzeli reszt granatw.
Kanonada stracia na sile, ale nie ucicha zupenie. Strzay paday teraz spord drzew
rosncych tu wzdu drogi. Tanner wyodrbni pi rde ognia - trzy z lewej i dwa z prawej
strony. Przed samochodem leay pogruchotane motocykle i trupy ludzi. Niektre jeszcze
dymiy. Nawierzchnia szosy bya w wielu miejscach podziurawiona i popkana. Zawrci
samochd i na szeciu koach ruszy w dalsz drog.
- Skoczya si nam amunicja, Corny - powiedzia do dziewczyny.
- Wcale si nie dziwie. Strasznie duo ich pooylimy...
- Na pewno.
Na wstecznym ekranie dostrzeg jak na drog wjeda znowu pi motocykli.
Zachowywali spory dystans, ale wci jechali trop w trop za nim.
Sprbowa skorzysta z radia, ale odpowiedzi nie otrzyma. Nacisn hamulec i stan.
Motocykle zatrzymay si rwnie w sporej odlegoci od samochodu.
- No, przynajmniej si nas boj. Myl, e cigle mamy zby.
- Bo mamy - powiedziaa.
- Tak, ale nie te, o ktrych oni myl.
- Jeszcze lepsze.
Po chwili zbliyy si nieco. Tanner przez p godziny gna jak szalony przed siebie,
ale pi ocalaych z pogromu motocykli coraz bardziej zmniejszao dzielc ich odlego.
Gdy byli ju wystarczajco blisko siedzcy na nich ludzie otworzyli ogie z opartych
o kierownice karabinw.
Tanner sysza kilka rykoszetw i nagle pka nastpna opona.
Zatrzyma si ponownie. Motocykle uczyniy to samo, pozostajc cigle tu poza
zasigiem miotacza ognia. Zakl i ruszy znowu. Samochd dygota, przechyliwszy si na
lew stron. Minli rozwalony o drzewo wrak pciarwki. Siedzia w niej szkielet prawdopodobnie kierowcy. Szyby byy wybite, a opon brakowao. Na niebie wida byo p
soca. Dochodzia dziewita. Przed nimi unosiy si widmowe tumany mgy. Ciemne pasma
na niebie faloway, a spadajcy z nich deszcz by coraz bardziej ulewny i zmieszany z pyem,
maymi kamykami i kawakami metalu.
- Dobrze - powiedzia Tanner, gdy rozlego si bbnienie o dach i mask samochodu ale mogoby by jeszcze lepiej.
Jego yczenie spenio si bardzo szybko. Ziemia zacza dre, a na pnocy pojawio
si niebieskie wiato. Wrd ryku nieba sycha byo grzmoty, potem doszed ich uszu oskot
i tu obok prawej burty samochodu runa nagle sterta gruzu.
- eby tak nastpna spada prosto na naszych chopcw, tam za nami - powiedzia
Tanner. Przed sob, nieco z prawej zobaczy pomaraczow zorze. Jarzya si tam ju od
kilku minut, ale dopiero teraz zda sobie spraw z jej istnienia.
- Wulkan - stwierdzia Corny, kiedy jej to pokaza. - To znaczy, e zostao nam do
przejechania jakie szedziesit pi do siedemdziesiciu mil.
Nie mg si zorientowa, czy nadal do niego strzelaj. Dochodzce zewszd
dudnienie zaguszyoby nawet kanonad artyleryjsk, a bbnienie wiru o karoserie
samochodu mogo zlewa si z rykoszetami pociskw. Pi wiate podao za nimi krok w
krok.
- Czemu nie dadz za wygran? - zastanawia si Tanner. - Maj tam niez anie.
- S do tego przyzwyczajeni - odpara Corny. - Poza tym gna ich dza krwi. Tanner
zdj z drzwiczek kabiny Magnuma 0.375 i poda go dziewczynie.
pity pokazywa tylko czer zalegajc pod samochodem. Ostatnim obrazem, jaki Tanner
oglda na ekranie wstecznym, byo ogromne, rozszczepione na dwoje drzewo i odamujca
si wanie od niego ga. Nastpio kilka straszliwych trzaskw o mask samochodu. Wz
chybota si przy kadym na wszystkie strony. Dach kabiny zosta w trzech miejscach
gboko wgnieciony. wiato przygasao i rozjanio si znowu. Z radia nie dochodziy ju
nawet zakcenia.
- Zdaje si, e dostalimy - odezwa si Tanner.
- Chyba tak.
- Jak jeszcze daleko?
- Z pidziesit mil.
- Jeli to przeyjemy, to jest jeszcze szansa.
- Jaka szansa?
- Mam z tyu wozu dwa motocykle.
Rozoyli fotele, zapalili papierosy i czekali. Po chwili wiato w kabinie zgaso i nie
zapalio si ju wicej.
Burza szalaa cay dzie i przecigna si do pnej nocy. Spali pod oson wraku
rozbitego samochodu. Kiedy nawanica ustaa, Tanner otworzy drzwiczki, wyjrza na wiat i
zamkn je z powrotem.
- Poczekamy do rana - zdecydowa. Ucisna jego do i zasnli, trzymajc si za
rce.
XVI
Rano Tanner brnc w bocie i omijajc lece na ziemi gazie, gazy oraz zdeche
ryby obszed samochd dookoa, otworzy tylne drzwiczki i odpi klamry, za pomoc
ktrych unieruchomiono motocykle. Napeni paliwem zbiorniki i sprowadzi maszyny po
rampie na ziemi.
Potem wczoga si na ty kabiny, skd wyj tylne siedzenie. Pod nim, w baganiku
znajdowaa si dua, aluminiowa skrzynka - przesyka, ktr-mia dowie do Bostonu. Bya
hermetycznie zamknita. Wyj j ze schowka i przenis do swojego motocykla.
- To ten towar? - spytaa Cornelia. Skin gow i postawi pojemnik na ziemi.
- Nie wiem jak to jest tam w rodku przechowywane. Czy Jest chodzone, czy jak powiedzia - ale sama skrzynka nie jest tak cika, ebym nie mg jej powie na baganiku
motocykla. W ostatnim po prawej schowku s tamy. Pjd i przynie mi je. Wyjmij te moje
uaskawienie ze rodkowej skrytki. ^est w duej, kartonowej kopercie.
Wrcia po chwili z tamami i kopert i pomoga Tannerowi przymocowa pojemnik
do baganika motocykla.
Owin sobie wok bicepsa dodatkow tam i pchajc przed sob motocykle,
wprowadzili je na drog.
- Musimy z tym wolno jecha - powiedzia, przewieszajc przez plecy karabin.
Nacign rkawice i kopniakiem zapuci silnik.
Corny posza w jego lady i ruszyli ramie w ramie autostrad.
Po jakiej godzinie jazdy miny ich dwa osobowe samochody, zmierzajce na zachd.
Na tylnych siedzeniach obu widzieli przycinite do szyby twarzyczki dzieci przygldajce
si im z ciekawoci. Kierowca drugiego wozu by w samej koszuli i spod pachy wystawaa
mu czarna kabura.
Niebo nabrao koloru rowego i przecinay je trzy czarne linie, ktrych wygld nie
wry nic dobrego. Soce byo blad kul wpadajcego w r srebra, ale Tanner stale
chroni oczy za goglami przed jego blaskiem.
Skrzynka jechaa bezpiecznie na tylnym baganiku. Tanner pochyli si nad
kierownic i myla o Bostonie. Powietrze byo chodne i wilgotne, a u stp kadego wzgrza
unosia si lekka mgieka. Nawierzchnia drogi stawaa si coraz lepsza.
Okoo pnocy, ponad jednostajnym rykiem silnikw, usysza strza. Z pocztku
myla, e pochodzi z ganika, ale strza pad ponownie. Corny krzykna, zjechaa z drogi i
XVII
zasn.
XVIII
Ockn si lec na boku w kauy zakrzepej krwi. Lewa rka bya spuchnita i
bolaa. Czu sztywno w czterech palcach i cierpia starajc si je zgi. W gowie pulsowaa
krew, a smak benzyny w ustach doprowadza go do mdoci. Przez dusz chwile by zbyt
obolay, aby si poruszy. Brod mia osmalon pomieniem, a prawe oko zapuchnite tak, e
ledwie na nie widzia.
straci przytomno.
Czy bya burza? Nie pamita. Gdy si ockn, lea na lewym boku, przycinity
plecami do drzewa. Byo poudnie. Z gry paday na niego promienie rowego soca, a
mga zniknea. Skd dochodzi wiergot ptakw. Chcia zakl na gos i z krtani wydoby si
ochrypy charkot. Dopiero teraz zda sobie spraw z tego, jak wysuszone ma gardo. Zapaa
nagle straszliwym pragnieniem.
W odlegoci trzydziestu stp dostrzeg czyst kaue. Podpez do niej i pi apczywie.
Woda zmtniaa.
Zaspokoiwszy pragnienie powlk si na czworakach do miejsca, gdzie ukry
motocykl i wsta. Opar si o maszyn. Gdy zapala papierosa, trzsy mu si rce.
Dyszc ciko wepchn motocykl na szos. Brn do niej chyba z godzin. Nie mia
pojcia, ktra to godzina, bo zegarek by rozbity. Gdy rusza, soce chylio si ju za jego
plecami ku zachodowi. Wiatr smagn go po twarzy, a gwidce w uszach prdy powietrza
odciy swym przepywem jego wiadomo od wiata zewntrznego. adunek spoczywa
bezpiecznie na tylnym baganiku. Tanner wyobrazi sobie nagle, jak kto tam na miejscu
otwiera skrzynk i znajduje w niej stert potuczonych butelek. mia si i kl na przemian.
Mino go kilka samochodw zmierzajcych w przeciwnym kierunku. Nie widzia
jeszcze takiego. ktry kierowaby si w stron miasta. Droga bya w dobrym stanie, a wzdu
niej stay niele utrzymane, niezamieszkae jednak budynki. Nie zatrzymywa si. Tym razem
postanowi nie zatrzymywa si pod adnym pozorem, chyba e zostanie do tego zmuszony.
Soce zniyo si jeszcze bardziej i niebo na wschodzie pociemniao. Koysay si po
nim dwie czarne linie. Min drogowskaz, z ktrego odczyta, e do przejechania pozostao
mu jeszcze osiemnacie mil. Dziesi minut pniej wczy reflektory.
Wspi si na szczyt wzgrza i zwolnili, zanim szosa zacza opada z powrotem w
d.
Daleko przed sob, u stp wzniesienia ujrza wiata.
Wyrwa do przodu. Wiatr przynis mu dwik dzwonu, rozlegajcy si w
zapadajcych ciemnociach. Poczu unoszc si w powietrzu, znajom wo: to by sony
zapach morza.
Gdy zjeda w d, soce skryo si za wzgrzem. Pdzi teraz w niekoczcym si
cieniu. Daleko na horyzoncie, miedzy dwoma czarnymi pasami, pojawia si samotna
gwiazda.
W gstniejcym mroku jarzyy si wiata. Budynki stay teraz bliej siebie. Pochyli
si nisko nad kierownic. Bolay go minie ramion i aowa, e nie ma na gowie kasku.
- Nie mylaem...
Wyprostowa si, wzi zamach i cisn granat daleko przed siebie.
Umiechn si. Gdzie pod mostem da si sysze wybuch i woda w tym miejscu
zakotowaa si.
Dwaj policjanci odetchnli z ulg, a Tanner zachichota.
-Czuje si cakiem dobrze - powiedzia normalnym gosem. - Chciaem was tylko
nastraszy.
- Dlaczego...
Upad. W snopach wiata, rzucanych przez reflektory ujrzeli blado jego twarzy.
XIX
KONIEC